|
Wiem, że nic nie wiem...
Zachichotał nade mną coaching i poduczył mnie mocno pokory. Skończyłam proces z Robertem. Mam poczucie, że za mocno w wielu momentach chciałam wziąć za niego odpowiedzialność. Mocno chciałam, żeby szybko zobaczył i poczuł to, co leży przed jego nosem i jest takie widoczne z mojej perspektywy ( z punktu widzenia obserwatora). Jedna sesja uskrzydlająca, następna taka, że się zastanawiałam co ja tu w ogóle robię. No i cel. Cel związany ze zmianą nastawienia do ludzi. Coś, co Robertowi utrudnia (ło) życie wśród ludzi to poczucie wrogości wobec nich. Jak mieć przyjaciół czując wrogość? Jak pracować czując wrogość? Ciągły lęk, że ktoś czyha, że chce wytknąć każde potknięcie. Silne poczucie zagrożenia. Ostatnie spotkanie. Robert mówi: "właściwie nic się nie zmieniło: nadal nie mam pracy, nie mam więcej przyjaciół. tylko nastawienie mi się zmieniło. Nie ma wrogości. Nie ma spraw czarno- białych. Widzę szarości. Mogę patrzeć na to, co w ludziach dobre z empatią, z zaangażowaniem w relację, po to żeby się z nimi bardziej kontaktować." ??? Siedziałam wbita w krzesło po tych słowach. Lekcja pokory. Czym jest Coaching? Jaka jest moja rola? Co zadziałało? Co przeszkodziło? Często w trakcie sesji miałam pytania - perełki, które w moim odczuciu były majstersztykiem coachingu. A tu co? Kulą w płot. Innym razem drobiazg rzucony między wierszami był dla Roberta eureką. Jak na przykład Ego. Ego jako mechanizm obronny, na który uczył się patrzeć jak na dzikie zwierzę. Ego, które jest nieokiełznane, które jest tak potrzebne żeby się nie dać zranić. Ale z drugiej strony potrafi tak mocno blokować swobodny przepływ energii między ludźmi. Patrzyliśmy wiele razy na wściekłość Roberta albo na jego strach jakbyśmy obserwowali dzikie zwierzę. Tylko że nawet najdziksze zwierzę można opanować. Nie ubezwłasnowolnić, nie stłamsić, tylko znaleźć sposób na nie. Tak, żeby spełniało się w swojej dzikości, ale w pięknym, przestronnym zoo. Właściwie nawet klatka nie jest potrzebna, lepiej wokół wybiegu zrobić głęboką fosę, tak, żeby czasem pooglądać tego dzikiego zwierza i się nim pozachwycać.
I chyba tak to sobie Robert "zreframingował". Nie zabił swojego ego ( bo niby jak i po co), nie walczył z nim, tylko zbudował sobie i jemu bezpiecznie pooddzielane miejsca w swoim wewnętrznym świecie. Stało się też tak, że alejkami wokół wybiegu zaczęli chodzić ludzie. Zaczęło im być milo i ciepło w tym słonecznym zielonym zoo. Co zadziałało? Jakie narzędzia coachingowe? Mam poczucie, że nie te, które sobie zaplanowałam. Oj, lekcja pokory ten proces. Jestem zadowolona, bo wiem, że Robert sobie dobrze poradzi, ale gdy się pożegnaliśmy po ostatnim spotkaniu usłyszałam chichot. Chichot życia, o którym w tym procesie rozmawialiśmy. Z takim nadęciem chciałam do niego podejść, z takim eksperckim "wiem co po kolei robić", z takim planem wyniosłym. A tu ciach i zadziałało, tylko nie wiem co i kiedy. Moja wiara może zadziałała. (Z takich rzeczy, których jestem świadoma). Nie wiem skąd, ale po prostu z całą pewnością wiedziałam ( jasno, wyraźnie, mocno jak u Kartezjusza), że Robert pójdzie w górę. Choć obiektywnie mało na to wskazywało i on sam mi ciągle powtarzał, że kiepsko widzi przyszłość i siebie w niej, i ten coachingowy cel - praktycznie nie do osiągnięcia. A ja to jakoś wiedziałam i wiem nadal, że może góry przenosić. I poradzi sobie i wrogość ustąpi miejsca dobrej, ciepłej energii. A pozostałe narzędzia? Cały wór: feedbacki, prace domowe, książki ( czemu akurat ta a nie inna?), parafrazy, backtrakingi i inne żelastwo!
Zachwycające!
|