home coaching icc sitemap coaching icc kontakt coaching icc
 
   
 

Blog Coaching | Blog Coacha ICC Karoliny Ślifirskiej

 

Dobranocki o Teofilu cz. II

 

Pewnie się spodziewacie dalszego scenariusza wydarzeń. Prawdopodobnie myślicie, że gdy Teofil otworzył Drzwi Wyjściowe został porwany przez wir powietrza i zaczął spadać. Tak, jak się spada wyskakując z helikoptera ze spadochronem albo tak, jak spadała Alicja (ta z Krainy Czarów) w czarną otchłań króliczej nory. Otóż, nic bardziej błędnego. To byłoby dosyć przewidywalne. Gdy Aniołek zatrzasnął za sobą drzwi… nie stało się nic. Czuł tylko, że zapomniał, co się wydarzyło przed chwilą, tak, jak się zapomina wkuwane przed kartkówką słówko z angielskiego. Miał wrażenie, że to, co mu się przymgliło we wspomnieniach, ma na końcu języka. 

– Cóż, pamięć czasem płata figle - pomyślał sobie w duchu, bo miał jakąś zaskakująco pewną pewność, że to, czego nie pamięta, to jakaś drobnostka i nie ma potrzeby, by teraz specjalnie skrobać się w koniec języka w celu odkrycia co to takiego. Teofil tkwił sobie w jednym miejscu, gdy w pewnym momencie spostrzegł, że wszędzie, jak okiem sięgnąć, są tylko Drzwi Wyjściowe, które za sobą zamknął oraz on sam. Miał wówczas tylko jedno jedyne uczucie. Uczucie, że Jest. Nic poza tym. Poczuł, że ma nieodpartą potrzebę, żeby się poruszyć. Ponieważ był z natury ostrożny, zaczął ruszać na początek tylko dużym palcem u nogi. I wtedy, ku jego wielkiemu zdziwieniu, z przestrzeni wyłoniły się Ruch, Duży Palec i Stopa. Otoczenie się rozrosło. Już był nie tylko on – Teofil ze swoim poczuciem, że Jest i drzwi, które zamknął, ale były też nowe elementy. Aniołek postanowił, że spróbuje zrobić krok do przodu. Natychmiast spostrzegł wokół siebie Przód, Krok, Ruszanie-się, no i Tył.

- Skąd, u licha, Tył?- pomyślał, ale zaraz zreflektował się, że skoro jest jakiś Przód, to jest on możliwy tylko wtedy, kiedy jest również jakiś Tył. Teofil wypróbowywał różne rzeczy i był w tym coraz bardziej śmiały. Po niedługiej chwili świat, w którym się znajdował, składał się na przykład z Podskoku, Drapnięcia w Ucho, Ucha i Głowy, Pryknięcia Cichego i Pryknięcia Głośnego, Głupiej Miny, Poważnej Miny, a także Machania, Palców, Mlaśnięcia, jak również Języka, Smaku, Ciepłości, Zimności, Jasności i Ciemności oraz Nosa, Gila, Dłubania, Gwizdnięcia i Chichotu. Teofil nie był tego świadom, ale gdybyście wy obserwowali go z zewnątrz, gdy tak stoi w jednym miejscu od razu dostrzeglibyście, że otoczenie Teofila rozrasta się w miarę, jak Aniołek sobie o czymś pomyśli. Czegokolwiek Teofil zechce lub cokolwiek sobie wyobrazi, zaczyna się to pojawiać w otaczającej go przestrzeni. Jego myśli i pragnienia w momencie, gdy je wyprodukował, natychmiast materializowały się w świecie.

                                                                       *

Teofil nie mógł wiedzieć o tym, że w Anielskiej Kwaterze Głównej cały sztab najważniejszych Aniołów ubranych w specjalnie wyprasowane mundury przyozdobione licznymi odznakami i emblematami obserwował każdy gest swojego wysłannika.

- Oj, rzeczywiście jest powolny - cmoknął z niezadowoleniem Niezwykle Ważny Szef do Spraw Przejściowego Odcinka Podróży Między Aniołowem a Ziemią.

- Większość wysłanników już dała nurka w przestrzeń i zagnieździła się w Brzuchatych Mamach. A ten, jak mu tam, Teofrast…

 - Teofil – poprawił przełożonego Główny Anioł (drużynowy Aniołków przygotowywanych do bycia dziećmi ).

– No… wszystko jedno, gapi się i gapi, szarrra chmura – zaklął Niezwykle Ważny. -  No rusz się, szarrrra chmura, ty Ptasi Googlu - poganiał Teofila Niezwykle Ważny Szef, obgryzając końcówki krótko przystrzyżonych skrzydeł, jakby nie zważając na to, że Aniołek niczego nie słyszy i nie ma pojęcia, że jest obserwowany, ani że jego beztroskie zachowanie wywołuje tyle napięcia wśród oglądających go na wielkim telewizorze  przełożonych.

- Będzie mi tu teraz pstrykał z placów i bąki puszczał, szarrra chmura. Kto go szkolił, że taki z niego gapa?! – zapytał retorycznie porządnie już wściekły Szef.

Anioł Główny-Drużynowy skulił się nieco w sobie i niby przypadkiem przełączył program w telewizorze na Pancerkrasta. Ten był widoczny na ekranie jako tłuściutki bobas, dobrze już zadomowiony w brzuchu swojej mamy. Pancerkrast bębnił właśnie piąstkami w ścianę brzucha, w którym siedział, tak mocno, że wylał sok pomarańczowy postawiony nieopatrznie przez Mamę na ciążowej brzuszkopółce. Ona sama siedziała właśnie okrakiem na przyrządzie do ćwiczeń Atlas i po raz kolejny unosiła nad głowę wielką sztangę (Pancerkrast wybrał na Mamę mistrzynię makroregionu w  podnoszeniu ciężarów).

- He, he - zaśmiał się lekko chrząkając Niezwykle Ważny Szef, eksponując przy tym okrągły jak piłka brzuch, złote zęby i raczej niezbyt rozwiniętą wrażliwość.

– Moja krew, moja krew, szarrra chmura… A niech mnie, co za chłopak! – pękał z dumy. Blada asystentka Niezwykle Ważnego Szefa zręcznym gestem przełączyła widok z powrotem na Teofila, znacząco spoglądając na Głównego Drużynowego znad okularów.  Cóż, nasz Aniołek pozostający w błogiej nieświadomości swojego wstydliwego położenia, z radością fikał koziołki, bekał, śpiewał piosenkę „To nie ja byłam Ewą” coraz to innymi głosami (najpierw basem, potem cieniutkim sopranem), po czym, wyczarowawszy sobie mikrofon, zaprezentował brawurowe wykonanie „Don’t Cry For Me Argentina” w aranżacji punkowej.

Po tym kompromitującym Teofila przedstawieniu, Niezwykle Ważny Szef wraz ze swoją świtą wściekły, jakby co najmniej ktoś przed chwilą puścił jego film spod prysznica na You Tube, rozpryskując żarzące się opiłki furii, z dymiącą na łysej głowie zarzutką wykonaną z dwóch kosmyków włosów, parskając wokoło i warcząc, wyszedł. Ekipa sprzątająca musiała nawet pozamiatać kawałki brzydkich słów, które potoczyły się za Szefem po szarej wykładzinie.  

                                                                       *

Teofil tkwił w odcinku przejściowym, sprawdzał możliwości przemieszczania się w przestrzeni siłą woli, doświadczał łatwości deklamowania wierszy w najdziwniejszych językach, takich jak: suahili, serbski, wiewiórczy, a nawet delfini i żuczy. Kiedy już polatał, poskakał, potańczył, pośpiewał, pohuśtał się w hamaku i posurfował po Internecie, nurkując w wirtualną rzeczywistość tak jak się nurkuje w jeziorze, otrzepał się jak mokry pies z kropel bitów, zdmuchnął z siebie poprzyklejane dmuchawce wi-fi i zastygł oniemiały. Od środka bowiem poczuł, jak robi się aksamitno-fioletowy, gładki, błyszczący i wypełniony nieprzemierzoną pustką. Czuł, że cały jest tym dziwnym uczuciem, które tętni w nim, wypełnia go (mimo, że nawet nie wiedział, gdzie on-Teofil się zaczyna, a gdzie się kończy). Nie umiał nazwać tego przeżycia (bo przecież tkwił w odcinku przejściowym między Aniołowem a Ziemią i minie jeszcze wiele lat, zanim nauczy się nazywać to, co widzi i jeszcze więcej lat, zanim będzie umiał określać to, co czuje), jednak wy na pewno zorientowalibyście się, że to ciepłe w dotyku i chłodne z wyglądu uczucie to… Tęsknota. Czuł ją wszędzie, oddychał nią, oblepiała go, gdyby miał jakieś trzewia, to na pewno owa Tęsknota wstrząsałaby nimi szlochem za… No właśnie. Za czym? Teofil nie wiedział za czym. Potrafił wyobrazić sobie i urzeczywistnić prawie wszystko: kolory, smaki, zapachy, góry, lasy, morza, ciepło, chłód, kształty i rozmiary. Nie był jednak w stanie wyczarować… podobnej sobie innej istoty. Był w tej bezbrzeżnej wspaniałej, przepotężnej otchłani sam. Jak okruszek ciasta z kruszonki, który spadł na dywan albo jak łza, którą ktoś „napłakał” do jeziora Śniardwy. Kto kiedykolwiek tęsknił do bliskości z drugim człowiekiem, ten na pewno wie, że formą tego uczucia jest chłodny, gorzki smutek, a treścią czerwono-krwiste pragnienie. Aniołek czuł, że zaraz pęknie, wybuchnie od tego przepotężnego uczucia… aż w pewnym momencie  spostrzegł, że z chwili na chwilę wszystko wokół i w środku niego zaczęło przyspieszać, wirować. Coraz szybciej, coraz prędzej. Całym nim coś jakby szarpnęło i teraz już pędził jak „wystartowana” rakieta. On i wszystko, co nim było. Odpowiedzialna za ten Ruch była jakaś wewnętrzno-zewnętrzna Siła o nieodgadnionych zamiarach i niemożliwym do przewidzenia kierunku, moc niepoddająca się Teofilowej woli, choć jednocześnie w jakiś przedziwny sposób z nim tożsama. Całemu wydarzeniu towarzyszył huk, jaki wydaje co najmniej startujący helikopter, do tego wiał wiatr… Nie, to nie wiatr, lecz huragan, który swoim wdzięcznym kobiecym imieniem mógłby skalpować domy z dachów i wsysać ciężarówki jak  M&M’sy. Wszechobecny stał się też metaliczny smak krwi: nieco słodki, nieco słony. Nagle eksplozja! Wszechświat zapłonął pomarańczową czerwienią lepkiej lawy zostawiającej na końcu swojego purpurowego płaszcza zwęglone strzępki nie wiadomo czego fruwającego w powietrzu jak zdmuchnięty ze stołu pisarza spalony papier.  Z tej wojny doznań, którą Teofil był, i w której jednocześnie się znajdował,  wyłoniła się nagle czerwona, ciepła, bulgocząca planeta. Właściwie był to chyba jakiś ocean, ponieważ wszędzie, jak okiem sięgnąć, królowała woda. Od tej chwili Teofil nie miał już nawet cienia, nawet szmeru wspomnień. Czuł, że cały jest jakimś dziwnym galaretowatym tworem, który rośnie tak szybko jak balonik z popularnej zabawy dla dzieci (dla przypomnienia dodam, że chodzi o zabawę: „Baloniku mój malutki, rośnij duży okrąglutki” itd.). Aniołek był kimś nowym, zupełnie nie wiedział, kim, co więcej, nawet się nad tym nie zastanawiał. Tkwił sobie zanurzony w przyjemnym ciepłym morzu, którego fale raz go kołysały, innym razem podrzucały, a jeszcze innym po prostu unosiły w bezruchu. Wszechobecny był na tej tajemniczej planecie pewien odgłos, coś jakby dudnienie afrykańskiego bębna: pierwszy dźwięk nieco mocniejszy i odrobinę dłuższy, a drugi będący jego dopełnieniem - krótszy i trochę cichszy. Ten dźwięk sprzyjał głębokiej medytacji, dlatego Teofil w ogóle się nie nudził, tylko Był, Rósł i Nie-Myślał. Doświadczał dwóch stanów: Bycia Galaretowatością oraz uczucia Nieprzemierzonej Błogiej Przyjemności.

                                                                       *

Tymczasem w Anielskiej Kwaterze Głównej trwała… feta! Niezwykle Ważny Szef do Spraw Odcinka Przejściowego tańczył z bladą asystentką drobiącą kroki w swej służbowej, obłędnie wąskiej spódnicy, Anioł Główny-Drużynowy słaniał się na nogach z radości, raz po raz podśpiewując:

- Zostaję z Aniołkami na następną kadencję! Tra la la laaa, tro lo lo lo liii. Och, kocham to wyśnione życie aniołów! – cieszył się.

- Udało się! Znowu się udało! – mówił do swojego kolegi jakiś Aniołek z najstarszej klasy. Zawsze się cieszę jak dziecko, gdy kolejny raz cała drużyna wysłanników dociera szczęśliwie na miejsce.

- Tak – odrzekł kolega - chociaż Teoś nas nieźle nastraszył. Żeby tak długo czekać?! – dziwił się, a w jego głosie dało się słyszeć słodką nutę ulgi.

- Ja w niego wierzyłem. Zawsze był trochę gapowaty, ale w końcu robił co swoje - stwierdził Anioł z najstarszej klasy, prawie już krzycząc do ucha kolegi, ponieważ Didżej podgłośnił muzykę i zaprosił wszystkich do zabawy:

- Joł, joł, joł, Ziomale Anioły i śliczne Anielice! Bawimy się dzisiaj do rana! Niech anielska „ambrozka” leje się strumieniami, bo mamy co świętować! – zagaił.

Sala oddychała stroboskopowym światłem, które ułatwiało taniec w rytm hip-hopu, a nawet techno. Didżej, którego pióra nasączone były wystylizowanym luzem, ubrany w  sweterek Jack&Jones o najmodniejszym damskim kroju, spodnie rurki ze zwisającym krokiem oraz trampki sięgające za kostkę, nieco zgarbiony za swoim najwyższej klasy mikserem do winyli, bujał się w rytm tworzonego przez siebie utworu, spoglądając z lekką wyższością na skaczący tłum znad swoich wielkich okularów w czarnych oprawkach. Nazywał się Engels Moby i prowadził imprezki na zmianę ze swoim bliźniakiem Marksem Mobym, który w przeciwieństwie do swojego brata, był obiektem westchnień damskiej części publiczności. Engels i Marks byli najlepiej zarabiającymi w Aniołowie Didżejami (według miesięcznika Los Angeles Forbes), a na ich koncerty przyjeżdżały Anioły z najdalszych zakątków kraju. Bracia byli celebrytami rozpoznawanymi dosłownie wszędzie, a liczba lajków na ich profilach na Facebooku, Twiterze oraz portalu NasiIdole.com przekraczała liczbę mieszkańców Aniołowego świata. Byli najjaśniej błyszczącymi gwiazdami, wszędzie chodzili w towarzystwie podobnych do goryli Aniołów-bodyguardów. Nastolatki mdlały na ich widok, dziennikarze,  strzelali „do” nich ze swych supernowoczesnych aparatów fotograficznych, bo… bracia Moby mieli wszystko, co było potrzebne, by być Superstar: przystojni, błyskotliwi, szczęśliwi, utalentowani, otoczeni rzeszą fanów w całym aniołowym świecie.

- Ziomale i Ziomalki! - krzyknął Engels przez mikrofon delikatnie ściszając łomoczącą muzykę. - A teraz, wszyscy razem, róbmy hałaaaas! - po czym zaintonował – „We love Teof! We love Teof!” – i wtedy to kilkunastotysięczny tłum w czapeczkach oraz koszulkach przedstawiających Teofila jedzącego zupę (niestety, specjaliści od marketingu nie znaleźli w archiwach fotografii zrobionej w bardziej pasującej do idola sytuacji) skandował, a właściwie ryczał, że kocha „Teofa” - niczego nieświadomego aniołka, którego szczęśliwie zakończona podróż na Ziemię była przypieczętowaniem, finałem ostatniej edycji wyprawy wysłanników noworodkowych na Ziemię. Tak, Teofil - nie wiedząc o tym - zagnieździł się w Brzuchu Mamy, który był dla niego teraz miłą, cichą planetą. Podczas gdy „Teof” pływał sobie w oceanie maminego brzucha, w Aniołowie na wszystkich telebimach oraz ekranach osobistych komputerów pojawiały się zdjęcia oraz filmy z jego udziałem. Teofil: najdłużej ociągający się Anioł z projektu noworodkowego, trzymając wszystkich w napięciu, wreszcie opuścił odcinek przejściowy między Aniołowem a Ziemią. Stał się – bez najmniejszej intencji w tym kierunku- bohaterem. Symbolem kończącym szczęśliwą wyprawę.

                                                                       *

- Ej, ty, Duży!- zaczepił swojego starszego kolegę z drużyny maleńki Aniołek w krótkich spodenkach wychodząc z zadymionej imprezą toalety. – Ty, Duży, dlaczego wszyscy się tak cieszą? – zapytał Mały, szarpiąc za rękaw kumpla z ostatniej klasy ukradkiem palącego papierosa.

- Co tam, maluchu? Zgubiłeś się? Takie party to chyba złe miejsce dla Aniołka z zerówki - uśmiechnął się pobłażliwie starszy kolega i dobrotliwie poczochrał loki Malucha. Ten spojrzał w górę z chmurną miną i powtórzył pytanie.

- Czemu się wszyscy tak cieszą?! Szarrra chmura - zaklął piskliwym głosikiem Mały, którego bardzo denerwowało niepoważne traktowanie.

- Ach, to! – wpadł na właściwe tory rozmowy Anioł z ostatniej klasy, po czym z pełną powagi miną posadził młodszego kolegę na parapecie z szarego lastryko i głosem pełnym tajemniczości, patrząc Małemu głęboko w oczy, rzekł:

- Ciekawy długo nie żyje! - następnie roześmiał się, dając swemu rozzłoszczonemu rozmówcy prztyczka w nos i wybiegł z łazienki, w pośpiechu gasząc papierosa, którym wypalił kolejną dziurę w mocno już zniszczonej futrynie.

Prychający złością Aniołek z zerówki próbował jakoś zgramolić się z parapetu, gdy nagle otworzyły się drzwi jednej z ubikacji i stanął w nich nie kto inny, tylko sam Król. Mały z wrażenia spadł na podłogę, po czym poprawiając pośpiesznie szelki, usiłował się pokłonić. Ledwo wybąkał: „Dzieeeeń do..bry… Wasza Królewska Mość”, potknął się tak, że klapnął pupą na stojącym tuż za nim nocniczku dla Aniołków z oddziału przedszkolnego.

- Dzień dobry, Mój Drogi – odparł uśmiechnięty Król nakładając swój purpurowy płaszcz. Następnie podszedł do umywalki, przejrzał się w lustrze, na którym ktoś napisał czarnym flamastrem „krul – srul”, po czym wyjął z kieszeni czerwony mazak i poprawiając „u” zwykłe na „ó” kreskowane, roześmiał się i rzekł:

- Łobuziaki, nic sobie nie robią z ortografii.

Aniołek z zerówki z miną, jakby zobaczył ducha, siedział na nocniku zapowietrzony. Król zaś, wycierając spokojnie ręce w papierową chusteczkę, podszedł do niego, podwinął poły swej imponującej szaty i usiadł koło Małego, wyciągając przed siebie nogi w zielonych kaloszach w kształcie krokodyli szczerzących kły. Następnie, dłubiąc paznokieć, któremu zadarła się skórka, Król zagaił:

- Co, jesteś ciekaw z jakiego powodu taka huczna impreza?

Mały pokiwał tylko głową, wciąż nie mogąc wydusić z siebie słowa zawstydzony nieco sytuacją, w której przyszło mu prowadzić tę konwersację.

- Widzisz - zaczął Król, obgryzając przeszkadzający paznokieć -  musisz wiedzieć, że nasza radość jest tak wielka, ponieważ nie zawsze udaje się wszystkim Wysłanym szczęśliwie trafić do wybranej Mamy i Taty. Wielu, niestety, utyka niefortunnie w odcinku przejściowym świetnie się bawiąc wyobrażonymi gadżetami, nie czując nigdy potrzeby zbliżenia się do innej istoty. Innym powodem zablokowania Anioła między Ziemią a Aniołowem bywa też mocno skarłowaciała wyobraźnia, która nie potrafi wygenerować nic i wtedy taki Anioł tkwi na wieki w bezruchu, widząc przed sobą i wokół siebie tylko zamknięte drzwi wyjściowe. Może to i lepiej, że z tak dużą dysfunkcją nie trafia nigdy na Ziemię… - zamyślił się Król. - No, w każdym razie, teraz było inaczej, ponieważ wszyscy co do jednego Aniołka zagnieździli się – spojrzał wesoło na Małego - każdy z 576 wysłanników siedzi teraz w brzuchatej Mamie i czeka na narodziny.

- Na co? – zapytał Mały.

- Bardzo jesteś dociekliwy. Będzie z ciebie kiedyś dobry kandydat na dziecko – roześmiał się Król, następnie wstał, otrzepał spodnie z drobinek papierosowego popiołu i już miał wychodzić, lecz jeszcze w drzwiach odwrócił się, spojrzał na Malucha nadal siedzącego na nocniku i wskazując palcem na jego spodenki, powiedział teatralnym szeptem:

- Lepiej je opuść – po czym zniknął za drzwiami zostawiając Aniołka z zerówki w łazience,  z wielkimi z wrażenia oczami i wypiekami na buzi, przypuszczającego, że całe zdarzenie mu się właśnie przyśniło.

W tym samym momencie do łazienki wszedł ochroniarz Didżeja  Engelsa i taksując wzrokiem wnętrze stwierdził: - W porządku szefie, nikogo nie ma.

Aniołek z zerówki wstrzymał oddech i pozostał na swoim nocniku niezauważony i chyba jeszcze bardziej oniemiały. Tymczasem do łazienki wszedł nie kto inny, lecz sam DJ Engels i nie zauważywszy Malca, trzymając telefon między uchem a ramieniem, odkręcił kran i odezwał się:

-  No okej, już mogę rozmawiać, nikt nam nie będzie przeszkadzał. No co tam, Kochana? – zamilkł na kilka chwil czekając na odpowiedź osoby po drugiej stronie. - Tak, założyłem. I czapkę i szalik, nawet ciepłą kurtkę, tę, którą mi kupiłaś ostatnio… Co? Dobrze, oczywiście, nie denerwuj się, zadbam, żeby się nie przeziębić. Tęsknię za Tobą bardzo… za kilka godzinek będziemy razem. Ja też Cię kocham… – szczebiotał Didżej, a Mały Aniołek próbował wychylić się nieco zza ściany, żeby się lepiej przyjrzeć idolowi, którego dwanaście plakatów miał nad łóżkiem. Wtedy Engels Moby skończył rozmowę, mówiąc:

- Oczywiście, mamusiu, kupię tę śliczną młodą marchewkę u Pana Wiesia Anioła na ryneczku. Tak.. Jak będę wracał do domu. No, tak, tak. Buziaczki-Skrzydlaczki… Wiem, wiem, Marksik też lubi wiosenną jarzynową zupkę… - i w tym momencie spostrzegł w lustrze gapiącego się nań z niedowierzaniem Małego Aniołka z głową pełną loków wyglądającą zza ściany.

- Aaaaaa! - krzyknęli obaj: DJ Engels i Mały Anioł z zerówki (nie wiadomo, kto pierwszy). Didżej zawstydzony jak dziecko, włożył kciuk do ust, rozpłakał się i wybiegł z łazienki, szlochając. Mały Aniołek z zerówki oszołomiony wszystkim, co zobaczył, wyszedł na korytarz chwiejąc się lekko, pomyślał sobie ”jacy dziwni są ci dorośli” i wtedy jego wzrok zatrzymał się na plakacie przedstawiającym Teofila fikającego koziołki w Odcinku Przejściowym Między Aniołowem a Ziemią, na dole którego widniał ogromny napis: „Doświadczasz tylko tego, na co jesteś wewnętrznie gotowy”.

                                                                        *

Na czerwonej, bulgoczącej, pełnej wodnistej błogości planecie zaczęło być ciekawie. Na przykład, oprócz jednostajnego rytmu dało się co jakiś czas usłyszeć jeszcze inne dźwięki, zupełnie niezrozumiałe, ale galaretowata istota, którą był Teofil, nawet nie próbowała ich pojąć. Do czerwonej planety dobiegały też coraz wyraźniej skrawki, a może ścinki, jakichś dziwnych melodii, jak:

-Śmieci-wyniesiesz…jak-zrobie-gwoździ-nie-ma-dziecko-lada-chwi-niebiesko-czy-różowo-macierzyńs...-cesars...-natural…-uesgie-pieluch…-pampersy-…kremik-...kocyk-…żeczko-pranie-zwolnienie-odpo...cząć…mam-dosyć…

Te dwie ostatnie nuty powyższej melodii istota, którą był Teofil, słyszała coraz częściej. Najbardziej jednak ze wszystkich dźwięków nasz bohater lubił pewne subtelne melodie, które łączyły się w całe utwory jak gdyby grane przez Wiosnę, Lato, Jesień i Zimę (Teoś oczywiście nie wiedział, czym są pory roku). Feeria dźwięków. Całkiem innych niż te słyszane codziennie, dźwięków pięknych, zachwycających, odświętnych, różnorodnych…

-Vivaldi..Lalalalaala la lalalaala la lalalalalala…cku-trzeba-puszczać-inteligencję-wpływ-la lalalalaala-wrażliwość też ncje-ści – dobiegał głos zza ściany planety.

Galaretowata istota, którą był Teofil, stawała się coraz bardziej zwięzła i coraz mniej żelowata. Ba, niektóre jej części miały wewnątrz coś twardego, jakby patyczki (pewnie domyślacie się, że te patyczki to kości). Im mniej było owej galaretki, a więcej zwięzłości ciała, tym bardziej planeta otaczająca Teofila się kurczyła. Z chwili na chwilę robiło się na niej coraz ciaśniej. O ile początkowo Teofil mógł pływać w nieprzemierzonych głębinach, o tyle teraz było mu trudno się nawet odwrócić, bo przy każdym ruchu obijał się o miękkie ściany wieńczące tę… już właściwie nie planetę, tylko mały ciepły basenik, nie, nie, nie, raczej zawekowany słoik!

- Ciasno! – poczuł Teofil i zaczął się wiercić, żeby było mu wygodniej. Fiknął raz w lewo, dwa razy w prawo i wtedy usłyszał coś w rodzaju:

-…Alutka…ej-ej-tu..atuś..i-mamusia…macha-do-nas…hahahahahahahh-stópka-słodk…hahahahhh - po czym jakieś twarde, cienkie patyczki zaczęły ugniatać ściany planety tak, że na wystawionej nodze Teofil poczuł gilgotki. Cofnął stopę, ale zza ściany znowu dało się słyszeć:

-Hahahahaahhh…óreczka…kopie-musię…nie-nie-bawi-się-z-tatusie…hahahahaaa.

Teofil odwrócił się plecami, wystawiając pupę w stronę ściany, zza której dochodziły dźwięki, a tu znowu te szpikulce zaczęły go ugniatać i gilgotać. Teofil poczuł, że ogarnia go ciekawość. Narastała. Robiła się coraz bardziej intensywna, kazała wystawiać nogi i ręce (oczywiście nie wiedząc, że te patyki to nogi i ręce) mocno i gwałtownie w kierunku ugniataczy, żeby sprawdzić co się stanie. Nasz bohater zauważył, że im bardziej się wierci, tym częściej ugniatacze i masażery po drugiej stronie go gilgoczą, a im mocniej podskakuje, tym głośniejszy jest dźwięk: hahahahaaaa. W pewnym momencie zorientował się, że te głosy, które słyszy są dwa: jeden słodki, cienki, wysoki i gładki, a drugi niski, głęboki, dosadny, pachnący wodą kolońską. 

W pewnym momencie istota, którą był Teofil poczuła, że jej ciekawość tego, co jest na zewnątrz czerwonej bulgoczącej planety jest tak duża, że nie pozwala spać.

- Co tam jest? Co tam jest? – zastanawiał się, aż fiknął porządnego koziołka tak, że tkwił w wodzie do góry nogami. Było to bardzo wygodne i co więcej, tam, na dole planety (gdzie teraz miał głowę), było takie bardziej miękkie miejsce w ścianie, które pod wpływem skakania na głowie zaczęło mięknąć jeszcze bardziej, a nawet – jak się Teofilowi wydawało - powolutku otwierało się. Gdyby Teofil był dzieckiem, pewnie mógłby to miejsce porównać do końcówki gumowego balonu, z której wystaje kikutek zawiązany na supełek nitką. Kiedy balon ma bardzo dużo powietrza, to miejsce tuż przy nitce napina się i delikatnie rozwiera. Tak samo było z planetą.

Gdy Teofil tak sobie skakał na głowie i skakał, nagle stało się coś strasznego! To delikatne miejsce na dole planety prawdopodobnie było związane zbyt cienką nitką, bo zrobiła się w nim dziurka, przez którą, z siłą wygazowanej Coca coli, zaczęła się wylewać planetowa woda.  

Na dodatek, od góry oraz z boków ściany bulgoczącej czerwonej planety zaczęły falować, co jakiś czas zaciskając się na nodze, ręce lub brzuchu Teofila i nie chciały go puścić. Powodowało to prawdziwy popłoch naszego bohatera. To nie był koniec. Najgorsze w tej całej sytuacji były dźwięki dochodzące z zewnątrz, teraz już bardzo wyraźnie słyszane: jeden (wysoki i gładki), drugi (niski, głęboki).

- Aaaaaaaaaaaaaa! – zaczęły oba głosy na raz.

- Zaczyna się, oddychaj - krzyczał Niski.

- Oddycham przecież - zawtórował mu Wysok i- torbę daj… wieź mnie do szpitala!

- Poczekaj, kochanie, uspokój się, uspokój się - gadał Niski.

- Jestem spokojna - odparł Wysoki – przygotuj torbę, ja jeszcze muszę… zrobić depilację! – wrzeszczał  Wysoki.

- Poczekaj, moja złota, wpuść mnie pierwszego do łazienki - krzyczał Niski Głos.

I wtedy, ściśnięty przez wszystkie ściany planety Teofil, usłyszał coś w rodzaju: bloeeeeeee, a potem dźwięk spuszczanej w toalecie wody (oczywiście nie wiedział ani co to toaleta, ani spuszczana woda, ani wymioty wywołane silnym stresem). W końcu nasz bohater poczuł jeszcze mocniejsze ściśnięcie balonowej planety i wtedy Wysoki Głos wrzasnął przeraźliwie:

- Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!

No i stało się. Nitka, na którą planeta była zawiązana, prawdopodobnie już całkiem pękła, bo tam, gdzie było miękkie miejsce, zrobiła się ogromna dziura. Cała woda wyleciała jak z wanny i, niestety, ku swojemu przerażeniu, Teofil uświadomił sobie, że już nie zdąży się przekręcić, a do tego wielkiego otworu zaczęła mu wpadać głowa! Próbował się jakoś wydostać, opierać, machać nogami i rękami, zaprzeć się jakoś, ale nic nie pomagało. Wokół okropnie trzęsło i dalej wszystko potoczyło się bardzo szybko: po głowie do otworu wpadły ramiona i reszta ciała. Z zewnątrz dobiegało pełno dziwnych odgłosów… nieprzyjemnych jak skrobanie cyrklem po talerzu i nagle, brrrrrr, zimno, bardzo jasno, przeraźliwie…

-Łaaaaaałaaaaaaałaaaaaa! - wydobyło się z Teofilowego gardła (czym sam był mocno zaskoczony).

- Jest, jest, jest! – krzyczały głosy wokół. – Piękna dziewczynka!

I nagle, owa piękna dziewczynka, którą był Teofil, usłyszała znany, miły, gładki Wysoki Głos swojej Mamy, a potem poczuła dotyk miękkich palców, które ją tyle razy gilgotały w stopy, a zaraz potem dotarły do niej głęboki, niski Głos Taty i znany zapach wody kolońskiej. I nagle… doświadczyła, jak wszystko wokół wypełniają Spokój, Bezpieczeństwo i Przyjemność, poczuła, że cała od środka robi  się mięciutka, ciepła i puchata jak wygrzewający się na słońcu kot. Już nic więcej nie było jej potrzebne. Spełniło się to, do czego tęskniła jako Anioł-Teofil w odcinku przejściowym. Bliskość innej istoty. A nawet dwóch.

- Natalka, Zuzia, Hania, Julka? Jak będzie mieć na imię? – spytała Pani w białym fartuchu.

- Filomena! - odparli jednocześnie rozanieleni Rodzice, nie odrywając wzroku od nowonarodzonego maleństwa.

- Germańskie imię składające się z philos „drogi, miły, przyjaciel” i ménos „męstwo, siła życiowa”. Jest numerologiczną Trójką, dzięki której cechuje się radosnym i optymistycznym podejściem do życia, a także ma skłonność do silnych związków z naturą. Twórcza osobowość z dużymi pokładami wyobraźni. Filomena to kobieta zrównoważona, wrażliwa, pełna pomysłów,  samodzielna, lubiąca wytworny ubiór. Imieniny… 5 lipca, 2 sierpnia, 11 sierpnia, 29 listopada, patroni i święci: Św. Filomena – męczennica rzymska – wyrecytował jednym tchem przejęty Tata.

- Aaa….ha -  wyjąkała pielęgniarka.

                                                                       *         

Raport, który dotarł do Anielskiego Biura Raportów i Ewidencji zawierał następującą treść:

 

8 października Rok Anielski 4322

O godzinie 12.57 czasu ziemskiego nasz wysłannik Teofil urodził się (a właściwie - żeby być zgodnym z prawdą i docenić wkład szanownej Pani Jolki Bąbel w to przedsięwzięcie - urodziła go mama). Akcja przyjścia na świat odbyła się w powiatowym szpitalu na trzecim piętrze. Nad sprawnym przebiegiem całości czuwał szanowny Tata – niejaki Pan Żytomir Bąbel, który z okazji narodzin córki wziął wolne w pracy oraz przygotował kanapki przed podróżą do szpitala. Kanapki składały się z przekrojonych wzdłuż bułek pszennych, posmarowanych masłem (znanej marki mleczarskiej)  nie zawierającym oleju, nadziewanych: szynką konserwową, pomidorem, ogórkiem małosolnym, majonezem, serem żółtym, jajkiem na twardo posypanym szczyptą soli jodowanej. Zgodnie z oczekiwaniem Najwyższego Biura do Spraw Ziemskich Nawyków Pani Jolka Bąbel nie uszczknęła nawet kęsa misternie uszykowanego jedzenia, zaś Pan Żytomir przez pomyłkę spakował zawinięte w folię kanapki zamiast pieluch jednorazowych do potężnych rozmiarów walizki z akcesoriami dla niemowląt, którą to oddał razem z zestawem smoczków żelowych i gumowych, kremów, oliwek, pudrów, butelek antykolkowych i tym podobnych sprzętów szefowej departamentu noworodkowego.  A wszystko to dla nowiutkiej córeczki. Szanowna Mama, Jolka Bąbel, po akcji porodowej stwierdziwszy, że nie zamierza mieć więcej dzieci, natychmiast zabrała się do karmienia, przewijania, głaskania, całowania, cmokania, smarowania i przebierania noworodka. Jej sprawne działania mogą potwierdzać ostatnie wyniki badań Najwyższego Biura do Spraw Ziemskich Nawyków, że ludzkie Mamy obdarzone noworodkiem uaktywniają prawdopodobnie swoje wspomnienia z okresu dziewczęcych zabaw lalkami, ponieważ, bez żadnego przeszkolenia, w zadziwiająco skuteczny  sposób  oporządzają  dzidziusia, do którego nie ma dołączonej instrukcji obsługi… (co ciekawe, w ostatnich latach tatowie również coraz aktywniej i z godnymi odnotowania sukcesami dźwigają temat pielęgnacji niemowląt).

Główny Anioł–Drużynowy ziewnął i zamknął plik nie przeczytawszy sprawozdania do końca. Był zadowolony, że  Teofil jest już w swojej ziemskiej postaci i wystarczy tylko dołączyć jego życie do „Obserwowanych” w specjalnym portalu www.Nasi-Absolwenci.com, dzięki któremu można na bieżąco śledzić, co robi od momentu narodzin aż do śmierci, po której delegat wraca do Aniołowa i oczekuje na dalsze zadania. Główny Anioł, otworzywszy na swoim komputerze stronę internetową www.najlepszeprezentydlaanielic.com, wystukał w telefonie numer do działu kadr i rzekł:

- Witaj, Anielo. Dzwonię, bo rozmawiałem z moim znajomym na temat… no wiesz jaki… Tak, tak, wszystko umówione, moja droga. Tak, nowe, piękne usta, kształt sobie wybierzesz z katalogu… Bezpieczny zabieg na bazie kwasu hialuronowego… Mhm… Kochana, żadne dużo czasu,  pięć minut z parzeniem herbaty… Wiem, wiem - uśmiechnął się triumfalnie - nie musisz dziękować, drobiazg. A tak przy okazji… taki jestem, proszę ciebie, wypalony ostatnio… czy mogę liczyć, że wyślesz mnie na jakieś szkolonko? Work-Life Balance byłoby idealne. Padam po prostu  z nóg po ostatnim sezonie…

                                                                       *

Dryyyn, dryyyy, dryyyyn - zadzwonił Dzwonek na Przerwę w anielskiej szkole. Król, który prowadził od czasu do czasu warsztaty psychoedukacyjne dla niegrzecznych Aniołków, próbował właśnie przekrzyczeć rozwrzeszczany tłumek maluchów zgromadzony wokół niego po lekcji.

- Kochani, uśmiechał się dobrotliwie i czochrał kędzierzawe głowy swoich podopiecznych. – Idźcie już sobie na przerwę. Na dzisiaj koniec zajęć.

- Ale proszę Króla, niech nam Król powie, co się teraz stanie z naszymi wysłannikami… - krzyczeli jeden przez drugiego. - Prosimy, prosimy, błagamy - Aniołki nie odstępowały Króla na krok, uniemożliwiając mu wyjście z klasy. - Dobrze. Macie cztery anielskie minuty na ostatnie pytania. Usiądźcie w ławkach i zamknijcie drzwi. Słucham. – zgodził się wreszcie Król.

- Jak to jest tam na Ziemi, jak nie ma się skrzydeł? - zapytał jeden Aniołek.

- Ludzie przemieszczają się albo chodząc stopami po ziemi, albo jeżdżąc na rowerach, motocyklach lub w innych pojazdach, na przykład samochodach. Co ciekawe - zaśmiał się król - sam się zastanawiam, jak oni te auta rozróżniają, bo każde ma cztery kółka i kierownicę, a ostatnie badania ziemskich nawyków pokazały, że ludzie rozróżniają kilka tysięcy gatunków samochodów, a co jeszcze ciekawsze - niektórzy myją te maszyny częściej niż siebie - Król śmiał się tak, że aż mu podskakiwały siwe dredy pod koroną. – Aaaa – dodał Król - jak ktoś miał silne upodobanie do latania tutaj, w Aniołowie, to tam na Ziemi może latać samolotem albo szybowcem. Albo skakać na bungee.

- A  czy dzieci robią się czarne, jak piją dużo coca-coli? – zapytał inny Aniołek.

- Nie - odparł Król - jak się jest człowiekiem, to ciało nie łapie koloru od jedzenia (tak, jak to jest u Aniołków). Masz takie szczęście, że jesz na przykład zieloną sałatę albo czerwonego pomidora, a twoja skóra pozostaje taka sama, jak była.

→ Relaks, jako napęd do działania
→ Twoja osobista Nangijala
→ Co się może podobać w rechotaniu żaby?
→ Energia idzie za uwagą
→ Nie może być tylko dobrze, nie może być tylko źle
→ Niewyzłoszczona złość
→ Czy da się wyeliminować niechęć i negatywne myśli wobec wprowadzanych zmian?
→ Rozwój ( Księga obrazów w: R.M. Rilke, Poezje w przekładach Artura Sandauera)
→ Nowe opowiadanie dla dzieci - Ewelinka i 17 braci
→ Trudy pracy nad sobą
→ Dobranocki o Teofilu cz. II
→ Budowanie wspólnego
→ Bajka o chłopcu i złotym kluczyku
→ O tym się nie mówi, jak mężczyźni mają trudno
→ Dobranocka - Skąd się biorą dzieci?
→ Urok wakacyjnego odpoczynku
→ Sama przyjemność
→ Dzień Dziecka z Hanią, czyli o tym jak fascynująca bywa zmiana perspektywy
→ Z całego serca życzę w Nowym Roku
→ O miłości, o kobietach, o mężczyznach- polecam do przeczytania książki Zbigniewa Lew-Starowicza
→ O nieczęstej odwadze i wszechobecnym lęku
→ Bez pomyłki nie ma zmiany. O poskramianiu Gremlinów
→ Idź do lasu- fragment Biegnącej z wilkami
→ Wszystko działa bez zarzutu, ale jakoś smutno... Rzecz o zarządzaniu czasem
→ Czego może nauczyć biedronka?


spacer coaching icc

coaching icc logo
  Strona główna
  O mnie
Coaching
  Coaching ICC
Business Coaching
Life Coaching
Coaching Menedżerski
Proces Coachingu
Coaching a formy rozwoju
Rola Coacha
Blog
  Artykuły
  Kontakt
;    
       
   
spacer coaching icc
 


Wszystkie prawa zastrzeżone | Copyright © 2011, CoachingICC.COM

Karolina Ślifirska - certyfikowany Coach ICC
mobile: 512-344-836
e-mail: karolina@coachingicc.com



Coaching   Coaching Łódź   Life Coaching Łódź
Caoching ICC   Coaching Warszawa   Life Coaching Warszawa
Life Coaching   Coaching ICC Warszawa   Business Coaching Łódź
Business Coaching   Proces Coachingu   Business Coaching Warszawa
Coaching Menedżerski   Czym jest Coaching   Coaching ICC Łódź
Coach   Coaching Menedżerski Łódź   Coaching Menedżerski Warszawa

Miasta w których pracuje:
Warszawa, Łódź, Poznań, Wrocław, Opole, Katowice, Kraków, Radom, Lublin,
Rzeszów, Kielce, Białystok, Gdynia, Gdańsk, Szczecin, Częstochowa, Olsztyn