|
O nieczęstej odwadze i wszechobecnym lęku
Nie wychylaj się. I po co się odzywasz? Oj, niepokorny jesteś, hardy taki…- Siedź cicho.
Ciągle to słyszę. Tak mówią ludzie w pracy, w domu, tak mówią do przyjaciół i do swoich dzieci. Poraża mnie ilość strachu jaki widzę wokół. Ludzie się boją. Boją się powiedzieć co myślą, boją się zadać pytanie na zebraniu, boją się odmówić, gdy ktoś wysyła im w korporacji zaproszenie na meeting, na którym adresat w ogóle nie jest potrzebny i czuje, że straci czas. Ale idą. Wkurzają się że „muszą” tam siedzieć, ale nawet słowa nie powiedzą, że to bez sensu. Nawet nie zadadzą pytania, po co właśnie oni są zaproszeni. A są zaproszeni, bo ktoś- również ze strachu - zaprasza wszystkich na wszelki wypadek, żeby nie było, że ktoś się poczuje urażony. Albo przychodzą na szkolenie, choć nawet nie wiedzą jaki jest temat, bo „ktoś kazał”, „ktoś wysłał”, „ ktoś zmusił”. I pytają czy mogą wyjść wcześniej.
Dorośli ludzie- czasem menedżerowie wyższego szczebla- potrzebują pozwolenia osoby prowadzącej, żeby wcześniej wyjść. Czasami jak słyszę coś takiego, to nie mogę w to uwierzyć. Zdarza się, że całe grupy ludzi na szkoleniach urządzają tzw. „ścianę płaczu”, czyli złoszczą się na kogoś ( najczęściej na szefa), ale nigdy w życiu nie zdecydują się wypowiedzieć swojej opinii wprost. Bo co? Bo to szef, bo się pogniewa, zwolni mnie z pracy, pomyśli coś złego, itd. Inna sytuacja: rodzice na spotkaniu z nauczycielem nie mówią co myślą- bo się boją, tylko wyrażają swoje niezadowolenie szeptem dyskutując w szatni gdy odbierają ze szkoły swoje dzieci. Na każdym kroku pojawia się jakiś niesamowity, paraliżujący strach.
Powiedzenie wprost tego, co się myśli wymaga kilku rzeczy:
- po pierwsze: zaakceptowania swojej złości,
- po drugie, odpowiedzialności za swoją opinię,
- po trzecie, gotowości do ewentualnej dyskusji aby uzasadnić swoje zdanie,
- po czwarte, świadomości tego co konkretnie i czemu nas wkurza ( z jaką wartością nie jest zgodne czyjeś zachowanie wobec nas lub sytuacja, w której się znaleźliśmy),
- po piąte, świadomości tego, że każdy jest odpowiedzialny za swoje emocje ( ten ewentualnie obrażony za swoje a my za nasze)
- po szóste, gotowości do dźwignięcia różnych konsekwencji wyrażenia swojego zdania, np. że będziemy w swojej opinii odosobnieni.
Choć jeśli o to chodzi, to mam takie doświadczenie, że jak już jedna osoba w rozmowie wyrazi swoje zdanie, nagle się okazuje, że paru innych ludzi myśli podobnie, tylko łatwiej powiedzieć: „ no właśnie, no właśnie”, niż „ a ja się nie zgadzam” lub „ a ja uważam, że”.
Pewnie jest jeszcze kilka innych czynników istotnych w odwadze wyrażania swojego zdania, wrócę jednak do lęku. Ten lęk – właściwie nie wiem przed czym – jest bardzo niebezpiecznym zjawiskiem. Kiedy patrzę jak ludzie w popłochu kłaniają się swojemu szefowi, klientowi, sąsiadowi a za jego plecami mu wygrażają pojawia mi się taka myśl, że gdyby teraz wybuchła wojna, albo stałoby się coś równie strasznego ten człowiek, który jest taki „wystraszony” sprzedałby mnie bez wahania za kromkę chleba. Nieraz przypominam ludziom, którzy się boją, że wojna się skończyła, że żyjemy w wolnym kraju, że nic nie grozi za jawne wyrażanie swoich opinii. Ba, wyrażanie tych opinii jest kluczowe żeby zmieniać rzeczywistość, która nam się nie podoba. Łatwiej jest obarczyć odpowiedzialnością za dokonywanie zmian innych ludzi: rząd, opozycję, szefa, współpracowników, lekarzy, drogowców, uczniów, nauczycieli, mamę i tatę i wszystkich wokół. Tylko nie siebie.
Aby się pomierzyć z własnym lękiem, fajnie sobie zadać pytanie: Co się najgorszego stanie kiedy coś powiem, coś zrobię? albo: Co zyskam a co stracę wyrażając swoją opinię, wprowadzając w życie to, czego chcę? Gdy to nie pomoże, można też obejrzeć sobie filmik z eksperymentu Stanleya Milgrama pokazujący jakie są skutki poddawania się własnemu lękowi ( przed niczym). http://www.youtube.com/watch?v=lVVOP3eNui0
A na koniec jeszcze można zapytać samego siebie: co ode mnie zależy? Co mogę zrobić, żeby uruchamiać swoje pokłady świadomości i przytomnego myślenia zamiast wchodzić w rutynowe, nawykowe działania? Tak. Zachowujemy się okrutnie ze strachu, a strach często wynika z wdrukowanych, rutynowych mechanizmów działania, np. wykształconych w procesie wychowania ( np. kiedy ktoś na mnie krzyczy- milknę, kulę się w sobie i uciekam). Jednak, dobrze zdać sobie sprawę z tego, że będąc osobami dorosłymi mamy dużo więcej możliwości reagowania na otoczenie niż mieliśmy będąc dziećmi, mamy też więcej umiejętności ( i emocjonalnych i komunikacyjnych i tych związanych z wiedzą), żeby sobie poradzić inaczej niż w dzieciństwie. Można więc będąc dorosłym przekraczać swoje nawyki i mechanizmy. Mamy obowiązek korzystać z wolności.
Mamy obowiązek odzywać się, zadawać pytania, wyrażać opinie, dyskutować, robić tak jak czujemy, że jest słusznie. Może brzmi to trochę patetycznie, ale ten obowiązek dotyczy naszych dzieci, naszego sąsiedztwa, pracy, miasta, kraju i w ogóle bycia człowiekiem. Tylko w taki sposób- ( i mówię to mimo, że brzmi to jeszcze bardziej patetycznie)- pracując nad własnym lękiem możemy osobiście przyczynić się do ograniczania przemocy ( która zawsze bierze się z lęku i bezradności).
Co zatem możesz zrobić inaczej już dziś, żeby być bardziej zgodnym z samym sobą?
|