home coaching icc sitemap coaching icc kontakt coaching icc
 
   
 

Blog Coaching | Blog Coacha ICC Karoliny Ślifirskiej

 

Budowanie wspólnego

Moje pokolenie, trzydziesto-, trzydziestokilkulatków zaczyna być opisywane. Znak to dla mnie, że jesteśmy na tyle „dojrzali”, że widoczne są nasze cechy, pewne rysy ludzi w moim wieku są wspólne dla jakiejś większej grupy, przez co stały się widoczne. Coraz rzadziej utożsamiam się, gdy ktoś mówi: „teraz młodzi to, czy tamto”, czuję, że określenie „młodzi” coraz mniej mnie dotyczy. I jeszcze  córka od pewnego czasu ciągle się dopytuje kto ze znajomych jest w middle age, że niby na angielskim to mieli i tak chce sobie tylko słówko ukorzenić w głowie  J

A to w Wyborczej a to w Internecie, ostatnio też pojawiła się też bardzo ciekawa książka Pauliny Wilk pt. „Znaki szczególne” ( Wydawnictwo Literackie) ukazują się teksty opisujące owe charakterystyczne cechy mojego pokolenia. Cieszę się, bo okazuje się, że zjawiska, których doświadczałam jako tylko „moich” są – jak się okazuje – przeżywane przez więcej ludzi. To miło czuć, że jest się częścią większej grupy.  Kilka rzeczy rysuje mi się jako charakterystyczne dla „mojego” pokolenia na podstawie tego, co piszą moi rówieśnicy- autorzy:

-po pierwsze, pragnienie bycia we wspólnocie- pragnienie wynikające z wielu lat samotnego, indywidualistycznego dążenia do jakiegoś celu (a może też z pamięci dzieciństwa, kiedy wszystkie kobiety z klatki były ciociami a mężczyźni wujkami i jak zabrakło soli to szło się do sąsiadki a nie do całodobowego sklepu);

-po drugie, wewnętrzny przymus pędu, bo „czas ucieka”, bo „czasy się zmieniają”, bo trzeba ciągle coś robić, osiągać, piąć się;

- po trzecie- efekt szklanych sufitów, czyli niemożność osiągnięcia stanowisk, do których się aspiruje, bo zajęli je trochę starsi – czterdziestolatkowie, którzy w odpowiednim czasie po przełomie właśnie wchodzili w dorosłość . Są niewiele starsi, więc kiedy odejdą, my też będziemy za starzy żeby zająć ich miejsca, bo bardziej odpowiedni będą młodsi od nas (używa się więc wobec trzydziestolatków określenia „szczelinowego pokolenia”).

Wychowaliśmy się w blokowej wspólnocie. To było naturalne, że droga ze szkoły do domu ( jakieś 500 metrów) zajmowała półtorej godziny: trzeba było porozmawiać z wszystkimi napotkanymi koleżankami. Rodzicom też się nie spieszyło. Po pracy, zanim weszli do domu siadali na ławeczkach przedklatkowych, mamy stawiały siatki z zakupami na trawnikach  i rozmawiały. Wieczór zawsze był u kogoś: a to na parterze, a to na drugim, to znów na czwartym. Karty, Eurobiznes, albo zwykła pogawędka. Wszyscy mieli to samo ( albo inaczej- tego samego wszystkim brakowało) i łatwiej było się zorganizować w grupie. Nikt się nie ścigał. Później, pod koniec podstawówki, w liceum doświadczyliśmy zmiany. Rodzice wspierali nasze ambicje, bo przecież świat zaczął się otwierać a wraz z nim nasze „nieograniczone” możliwości. Uczyliśmy się zatem jak szaleni: języki, szkoła, korepetycje, muzyka! – „Czego się nauczysz, nikt ci nie odbierze” – mówili rodzice i dziadkowie. Byliśmy pierwszym pokoleniem od wielu lat, dla którego rysowała się prosta zależność: ile włożysz, tyle wyjmiesz. „Wystarczyło” być pracowitym, pilnym, wytrwałym, odważnym, ambitnym a sukces wydawał się na wyciągnięcie ręki. Całkowicie zależny od nas samych. Rodzice nie mieli takiej perspektywy, więc bardzo chcieli abyśmy my- dzieci skorzystali jak najlepiej z tego, co umożliwiają nam czasy. Więc zaczęło się: ruszył wielki wyścig: kto w lepszej szkole, kto ma wyższą średnią, kto się na jakie studia dostanie i do jakiego miasta… Jednocześnie zniknęły ławeczki spod klatek, pojawiły się domofony i zamykane osiedla. Jedni się powyprowadzali ( do domów, szeregowców lub bliźniaków) a przyszli nowi. Ci pierwsi jednak przestali zapraszać na imieniny starych sąsiadów z klatki, bo mieli nowych znajomych (z innych szeregowców i bliźniaków)  a nowi już nie byli ciocią i wujkiem, tylko po prostu sąsiadami, anonimową panią i panem Jakimśtam z dziećmi lub bez. Z resztą dla wielu osób, które zostały imieniny stały się zbyt drogim wydarzeniem, więc poprzestali na telefonicznym składaniu sobie życzeń.

A my, młodzi, nie oglądając się na rodziców, musieliśmy biec. Żeby zdążyć, zdać, skończyć, zdobyć, osiągnąć. Tylko, że gdy wyszliśmy wyżęci z naszych szkół z certyfikatami i dyplomami - jak pisze Paulina Wilk- najlepsze miejsca były już zajęte. No więc, wzięliśmy te, które zostały i dalej musieliśmy pędzić, żeby zasłużyć, być może na awans i coś lepszego ale tylko gdy naprawdę się sprawdzimy. Wielu z nas dosyć szybko zeskoczyło z tej pędzącej karuzeli, ale też wielu tam zostało i pędzą dalej nie widząc, że coraz bardziej przypominają chomika w kołowrotku, nie widzą, że kołowrotek jest przyczepiony do jednego gwoździa i mimo zwiększanej prędkości nie zmienia swojego położenia. W pewnym momencie słowa: „ty możesz”, „twoje osiągnięcia”, „twój wynik”, „twój osobisty” zaczęły drażnić. Mimo, że słupki w personalnej tabeli osiągów rosły, przestały dawać nadzieję na indywidualne, osobiste szczęście. Czemu? Pojawiły się nowe potrzeby. Może dlatego, że powoli  przychodziły na świat nasze dzieci.  Dzieci, które potrzebują kolegów, wspólnej przestrzeni, zdrowego jedzenia, bezpieczeństwa… Okazało się, że stworzyliśmy bardzo nowoczesny, drogi, ładny, ambitny projekt życie, w którym jednak jesteśmy zupełnie sami. Rodzice daleko przestrzennie, emocjonalnie i światopoglądowo ( przez lata wyścigu zdążyliśmy się mocno od siebie oddalić), sąsiedzi- jeśli są- to nic o nich nie wiemy, więc szukamy pomocy u wyspecjalizowanej, wykształconej, przygotowanej opiekunki, albo w klubie maluszka, gdzie od czwartego miesiąca życia nasze dzieci mogą rozpoczynać  zindywidualizowany, nastawiony na wszechstronny rozwój program nauczania przystosowujący je do jak najlepszego startu. Startu do czego? Do ich wyścigu?

Cóż, dzieci na szczęście lepiej czują „swoje” czasy i dosyć szybko się orientują co jest naprawdę ważne. Szkoła jest więc na szczęście ( na razie) instytucją towarzyską, priorytetem jest mieć kolegów, trzeba walczyć o swoją samodzielność i uczyć się kultury i tradycji (swojej i innych ludzi) a do tego rozpoznawać w miarę wcześnie „schizy” swoich rodziców, żeby nie dać się im wkręcić w jakiś niepotrzebny pośpiech, który potrafi zepsuć najlepszą zabawę.

Cóż, jako rodzice, bardziej niż jako bezdzietne osoby tęsknimy do tego czego doświadczaliśmy kiedyś, do wspólnoty. Z drugiej strony czujemy ciągły  lęk, że coś nam umknie, gdy będziemy się relaksować sąsiedzko podlewając kwiaty.

Mimo obaw i przez lata wypracowanych nawyków staram się „nie zasuwać”, tylko chodzić. Podjęłam metodę małych kroczków. Miesiąc temu zdecydowaliśmy, że starsza córka  – trzecioklasistka ( 8,5 roku) będzie sama chodzić do szkoły. Ma bardzo blisko, ale musi przejść przez ruchliwą ulicę. Wahaliśmy się czy ją puszczać samą, choć kiedy sobie przypomnę siebie, to już w pierwszej klasie po półroczu chodziłam do szkoły bez rodziców. Nie tylko ja – wszyscy z klasy przychodzili sami. No więc, Julia chodzi sama. Pierwszego dnia, kiedy powiedziała, że sama przyszła, nikt jej nie uwierzył. Dzieci myślały, że „sama” to znaczy, że pozwoliliśmy jej bez naszego towarzystwa przejść z samochodu do budynku szkoły,  sprzed bramy ( !). Bałam się, że w naszym anonimowym świecie nikt na nią nie zwróci uwagi, że będzie jej trudno przejść przez jezdnię.  Byłam zaskoczona, bo okazało się, że kiedy stoi przy przejściu dla pieszych kierowcy zatrzymują się. Nieraz, we dwie czekałyśmy dobrych kilka minut, żeby ktoś  nas przepuścił. A tu taka niespodzianka – kierowcy ( inni dorośli, być może też rodzice) czują się jednak odpowiedzialni, uważni widząc dziecko ! Nie wiem, ale bardzo bym chciała, żeby tak było. Tak jak nam, jako dzieciom, sąsiadka zwracała uwagę gdy widziała stojąc na balkonie, że niszczymy kwiatki. -„Hej tam, dzieciaki! Już mi stąd, bo marchew mi nie wyrośnie!” – krzyczała. Wtedy chichrałyśmy się z koleżankami i robiłyśmy nawet na złość tej kobiecie, ale miałyśmy poczucie, że jesteśmy częścią jakiejś lokalnej społeczności, jesteśmy czyjeś. To poczucie było potrzebne. Ciocia, wujek, sąsiad, ekspedientka- każdy dorosły czuł się odpowiedzialny za biegające po podwórku dzieci, wziął za rękę i przeprowadził przez ulicę. Teraz też bym tego chciała, żeby inni dorośli zwrócili uwagę na moje dzieci, kiedy mnie z nimi nie ma. Może dobrze byłoby zadbać o jakąś lepszą formę niż: „ Już mi stąd gówniarze!”, ale to niezwykle potrzebne, żeby nie czuć się anonimowo, wiedzieć, że ktoś wokół wyznacza granice, wie co bezpieczne a co nie. Na szczęście widzę, że nie tylko we mnie jest ta potrzeba wspólnotowej odpowiedzialności. Sąsiadka puściła 4,5 roczną córeczkę wokół bloku na rowerku. Jakaś pani spytała: „A gdzie ty masz mamę?” , bo akurat jej nie zauważyła. Jakie to świetne! To są może drobne rzeczy, ale są.

We wrześniu posadziłyśmy z dziewczynkami tulipany przed blokiem. Wyrosły miesiąc temu. Gdy pokazały się kwiaty u pierwszych trzech nie zdążyły się rozwinąć, bo ktoś je uciął. Byłyśmy rozczarowane. A Marcin nie- wytłumaczył naszym smutnym  dziewczynkom, że „widocznie były tak ładne, że ktoś je zerwał dla swojej dziewczyny, albo do wazonu!” Ja trochę straciłam motywację, żeby dbać o wspólny ogródek, ale okazało się, że po tych trzech pierwszych od wielu lat kwiatkach na całej brzydkiej ulicy następne już rosną. Nikt nie wziął. Wczoraj, gdy przycinałam chwasty kilkoro sąsiadów mówiło, że jest ładnie z tymi tulipanami. Kilkoro zastanawiało się jak długo pobędą. Większość starszych osób straciło dawno nadzieję, że na tej ulicy może coś przetrwać. Ale mimo, że wokół pełno podpitych panów i trochę młodych gniewnych tulipany są. Posiałam też lobelię, posadziłam starca pospolitego, może skuszę się jeszcze na różę. Zobaczymy. Potrzebuję sojuszników. Prace w ogródku „przyblocznym” okazały się niezłym sposobem na pogawędkę z sąsiadami. Każdy kto przechodzi- zagaduje. Może to jest pierwszy krok, może następny będzie taki, żeby poprosić „młodych gniewnych” o pilnowanie ogródka przed wandalami? A następny to pożyczenie soli od sąsiadki z góry. Na razie zgodziła się zaopiekować rybką kiedy wyjedziemy.

Widzę, że jest możliwe żeby się choć trochę spotkać z ludźmi. Ostatnio na drzwiach wejściowych pojawiła się kartka: „19 marca w mieszkaniu nr 20 odbędą się urodziny. Z góry dziękujemy za wyrozumiałość kiedy będzie trochę głośno.” Ja dopisałam: „Wszystkiego najlepszego, dobrej zabawy”, ktoś inny dodał: „ od nas też najlepsze życzenia J”. Sąsiad odpisał „ dziękuję J”.  Jak to dobrze wiedzieć coś o sobie, odebrać sobie od czasu do czasu dzieci ze szkoły, albo zadzwonić do drugich drzwi jak potrzebna jest jedna cebula.

Może krok po kroku uda się zbudować jakiś kontakt, może wtedy- gdy się będzie bardziej razem- te szklane sufity nie będą miały aż takiego znaczenia…



→ Relaks, jako napęd do działania
→ Twoja osobista Nangijala
→ Co się może podobać w rechotaniu żaby?
→ Energia idzie za uwagą
→ Nie może być tylko dobrze, nie może być tylko źle
→ Niewyzłoszczona złość
→ Czy da się wyeliminować niechęć i negatywne myśli wobec wprowadzanych zmian?
→ Rozwój ( Księga obrazów w: R.M. Rilke, Poezje w przekładach Artura Sandauera)
→ Nowe opowiadanie dla dzieci - Ewelinka i 17 braci
→ Trudy pracy nad sobą
→ Dobranocki o Teofilu cz. II
→ Budowanie wspólnego
→ Bajka o chłopcu i złotym kluczyku
→ O tym się nie mówi, jak mężczyźni mają trudno
→ Dobranocka - Skąd się biorą dzieci?
→ Urok wakacyjnego odpoczynku
→ Sama przyjemność
→ Dzień Dziecka z Hanią, czyli o tym jak fascynująca bywa zmiana perspektywy
→ Z całego serca życzę w Nowym Roku
→ O miłości, o kobietach, o mężczyznach- polecam do przeczytania książki Zbigniewa Lew-Starowicza
→ O nieczęstej odwadze i wszechobecnym lęku
→ Bez pomyłki nie ma zmiany. O poskramianiu Gremlinów
→ Idź do lasu- fragment Biegnącej z wilkami
→ Wszystko działa bez zarzutu, ale jakoś smutno... Rzecz o zarządzaniu czasem
→ Czego może nauczyć biedronka?


spacer coaching icc

coaching icc logo
  Strona główna
  O mnie
Coaching
  Coaching ICC
Business Coaching
Life Coaching
Coaching Menedżerski
Proces Coachingu
Coaching a formy rozwoju
Rola Coacha
Blog
  Artykuły
  Kontakt
;    
       
   
spacer coaching icc
 


Wszystkie prawa zastrzeżone | Copyright © 2011, CoachingICC.COM

Karolina Ślifirska - certyfikowany Coach ICC
mobile: 512-344-836
e-mail: karolina@coachingicc.com



Coaching   Coaching Łódź   Life Coaching Łódź
Caoching ICC   Coaching Warszawa   Life Coaching Warszawa
Life Coaching   Coaching ICC Warszawa   Business Coaching Łódź
Business Coaching   Proces Coachingu   Business Coaching Warszawa
Coaching Menedżerski   Czym jest Coaching   Coaching ICC Łódź
Coach   Coaching Menedżerski Łódź   Coaching Menedżerski Warszawa

Miasta w których pracuje:
Warszawa, Łódź, Poznań, Wrocław, Opole, Katowice, Kraków, Radom, Lublin,
Rzeszów, Kielce, Białystok, Gdynia, Gdańsk, Szczecin, Częstochowa, Olsztyn